Batumi, to miasto marzeń i snów naszych babć i mam. To był też wielki szlagier z ich czasów – śpiewany przez „ Filipinki” w latach 60., 70. i do dziś jest grany w Batumi prawie każdego dnia, w trakcie pokazu tańczących fontann na Bulwarze Batumi.
Te tęskne słowa piosenki „ Batumi, ech Batumi. Herbaciane pola Batumi . Cykadami dźwięczący świt. Świadkiem był szczęścia chwil….”dźwięczały mi w uszach w mym dzieciństwie. A potem mroźnymi, zimowymi wieczorami, przy filiżance herbaty „Gruzińskiej” wracały wspomnienia dziadków o Batumi i Czarnego Morza brzegu.
Wprawdzie te nastroje znam tylko ze wspomnień dziadków i mamy, ale coś z tego pozostało i we mnie, szczególnie smak herbaty „ Gruzińskiej ” wyjmowanej z metalowej puszki i z namaszczeniem parzonej przez babcię. Będąc w Gruzji postanowiłam sprawdzić jak to jest teraz z tą „ Gruzińską ” .
Jakież było moje zdziwienie, gdy w sklepach spożywczych prawie w ogóle nie spotkałam gruzińskiej herbaty. Była azerska, chińska, cejlońska, indyjska, nawet afrykańska i oczywiście „królewski LIPTON” nieznanego pochodzenia. Gdzieniegdzie natykałam się na opakowania z gruzińskimi nazwami ale znajomi Gruzini twierdzili, że to turecko – azerskie podróbki i tak naprawdę to gruziński czaj kupię tylko na targu, na wagę, prosto z worka. To jest w większości herbata z dzikich lub przydomowych plantacji robiona przez samych wieśniaków. I rzeczywiście tak było, kupiłam dobrą liściastą herbatę zarówno czarną jak i zieloną.
Jednak cała ta sytuacja z herbatą gruzińską nie dała mi spokoju. Będąc w Batumi postanowiłam sprawdzić, gdzie podziały się „ herbaciane pola Batumi ”. Jak wyczytałam w Wiki w latach 90 zeszłego stulecia, Gruzja była jednym z większych producentów herbaty i wytwarzała jej ok. 150 tysięcy ton rocznie, a obecnie nieco ponad 2000 ton. I tu zaczęła się prawdziwa jazda jak w tym radzieckim dowcipie „ że na Placu Czerwonym rozdają Moskwicze ….”
Po pierwsze pola herbaciane tak naprawdę nie były w Batumi tylko w okolicach Kobuleti, Ozurgeti, Lanczhuti i dalej na północ aż do Abhazji, wszędzie wzdłuż Morza Czarnego tylko nie w Batumi.
Po drugie, ze smutkiem stwierdziłam, że były to wzgórza porośnięte paprociami, krzakami i lasami. Tam rośnie dzika herbata zbierana przez Gruzinów i sprzedawana na targach głównie dla Gruzinów, a szkoda, bo to jest prawdziwa organiczna herbata. Tych roślin nikt od 30 lat niczym nie nawoził i nie pryskał żadnymi pestycydami, bo po co?
Nie trzeba żadnych certyfikatów BIO, kontroli nawożenia organicznego, inspekcji fitosanitarnych, tysięcy sprawozdań i setek ludzi zatrudnionych przy tym przedsięwzięciu. Nie wiem, czy wiecie, że certyfikat BIO w UE dostaje się po 3 latach takich działań włączając w to np. niezapowiedziane naloty inspektorów w dowolnym terminie, bo rolnik chce wszystkich oszukać …
A w Gruzji, idziesz do lasku lub w pobliskie krzaki i masz świeże listki czystej herbaty, którą suszysz, fermentujesz, znów suszysz i masz czyste cudo o niebiańskim smaku, co z lubością czyniłam.
WARTO PRZECZYTAĆ:
Jeepem po Kaukazie – relacja z wyprawy
Port morski w Batumi oraz rzeźba Ali i Nino
This article is very good and helped a lot of people. Interesting articles can make readers happy